[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mrozowski, wbrew moim oczekiwaniom, nie udzielał nikomunauk.Grał uważnie i przytomnie, w rezultacie wygraliśmyrobra, przeciwnicy odgrywali, wygraliśmy podwójnego.Szybkoto poszło.— No tak — powiedział Mrozowski.— Macie dość, moikochani?— Zmienimy skład — powiedziała Ewa — i miejsca.— Jak tam u was? — spytał Hoszowski, wstając odsąsiedniego stolika.— Bo ja leżę na całej linii.— Też tak myślę — rzekł Zagórski, który grał przeciw niemu.— Pierwszego robra zawsze przegrywam — uśmiechnął sięHoszowski — ale potem sytuacja się zmienia.Miałeś chybaokazję przekonać się, jak to wygląda.I zaczął rozdawać karty.Ja tym razem grałem z Ewą przeciwMrozowskiemu i Winiarskiemu.Zakończyłem grę efektownymszlemikiem.— Popełniliście mnóstwo błędów — oświadczył Mrozowski —i tym mnie zmyliliście.Ja wasze odzywki w licytacjirozumiałem zgodnie z regułami, wynikało z nich, że nic niemacie w kartach.Dlatego moim obowiązkiem było kontrować.To jest chaos, bałagan! Ze sportowego punktu widzenia waszawygrana jest bezprawna.— Przypomina pan tego angielskiego admirała — powiedziałWiniarski — który przegrał bitwę z Włochami i tłumaczył, żewszystko wzięło się z nieznajomości sztuki wojennej uprzeciwnika.Zamiast wykonać przepisowy zwrot i dostać salwęw burtę, Włosi wyczyniali jakieś przedziwne rzeczy i nie dali siętrafić!— Błąd! — zaperzył się Mrozowski.— I to pan mówi, mójpartner? Za każdym razem wiedziałem, co pan ma w kartach!— Tylko że ja nic nie miałem — wyjaśnił Winiarski.— To nie ma znaczenia! Zresztą jeśli nawet pańską anegdotępotraktować poważnie, przyzna pan, że angielskie tradycjemorskie są nieco lepsze niż włoskie.— Czujemy się pokonani — powiedziałem, wstając.— Moralnie pokonani.— Ja się czuję pokonana nawet fizycznie — mruknęła Ewa.—Jestem już naprawdę zmęczona.Czas na nas, Jacek.Zorganizujto jakoś.— No i co? — spytał Hoszowski Zagórskiego przy sąsiednimstoliku.— Jak teraz wyglądasz? Wygrałem z trzydziestu.Zegar uderzył raz.Wpół do dwunastej.— Dziękujemy panu — powiedziałem do Hoszowskiego.— Tobył przyjemny wieczór i każdemu z nas w jakiś sposóbpotrzebny.Ale zrobiło się późno.— Dla mnie był to w dodatku w pewnym sensie wieczórpożegnalny — rzekł Winiarski.— Dostałem dziś wiadomość, żenadeszła wiza i zapadły ostateczne decyzje co do mego wyjazdudo Nancy.Jeżeli nic się nie zmieni, pojutrze wieczorem wyjadę.— Zazdroszczę panu — westchnął Hoszowski.— Taki wyjazdto prawdziwa szansa.Zawodowa i prywatna.— Dlaczego prywatna? — zdziwił się Winiarski— Bo to wypoczynek, jakiego nigdzie pan nie zazna.Jadlatego kupiłem sobie domek na Podhalu.Chodzi mi o to, żetylko zupełne oderwanie się od wszystkiego, co nas nęka na codzień, może uchronić człowieka od nerwicy.Niby wszyscy towiemy, ale nie wszyscy możemy sobie na to pozwolić.— Trzeba mieć rozum albo pieniądze — rzekł ponuroZagórski.— Albo jedno i drugie — uciął Hoszowski.— Nie jestem zadowolony — oświadczył Mrozowski wstając.— To oczywiście nie pod pana adresem, drogi panie doktorze,wieczór był, jak już powiedział pan Jacek, ogólnie rzecz biorąc,przemiły, ale pech w grze potrafi zepsuć najlepszy nastrój.— Jesteś zbyt wrażliwy, Klemensie — wtrąciła pani Wacia.—Nigdy w kartach nie miałeś szczęścia.Jeszcze twój kuzyn,Kuba, powiadał, że gdyby miał takie szczęście, jak ty pecha,byłby milionerem.— Nie wspominaj mi Kuby — rzekł surowo Mrozowski.— Onjeden mnie rozumiał.Raz w Zaleszczykach graliśmy szlema ileżeliśmy bez dziesięciu.To były czasy.W gwarze rozmów, w zamieszaniu, przestawianiu krzeseł,przy szmerze komplementów i zapewnień, że wszystko, coofiarował nam gospodarz, w najprzedniejszym było gatunku,przeszliśmy do hallu.Na brzegu kominka spostrzegłem dwatomy Maya, które pożyczyłem od Hoszowskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]