[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dalej znalazła całą serię kwitów i podpisów,które pozwalały prześledzić drogę od holdingu do niejakiego Juniusa Lawrence'az zamożnej części Bostonu zwanej Back Bay.- Ale kim on był? - spytała, podnosząc głowę.Pan Beeton nawet specjalnie nie ukrywał pogardliwego uśmieszku.- Przemysłowcem.Nuworyszem.Zbił majątek na czymś obrzydliwym.zdaje się, że na kopalniach granitu.I podobnie jak wielu mu podobnych takzwanych dżentelmenów szybko kupił sobie pozycję i wiarygodność społeczną,których z pewnością nie zyskałby w inny sposób.- Ale po co kupił książki? - spytała zdziwiona Connie.- Och, kupił nie tylko książki - odparł pan Beeton.- Również meble, zwłasz-cza Beltera i inne wiktoriańskie barachło.I sporo amerykańskich pejzaży.Zwłaszcza w tej dziedzinie miał dobrego doradcę.Chyba dwa obrazy z jego ko-lekcji trafiły w końcu do Muzeum Sztuk Pięknych.Próbował lokować pieniądzetu i tam.Jeden z jego obrazów, nie najlepszy, właśnie jest wieszany u nas na gó-rze.To rzekomo Fitz Hugh Lane.Luminizm.Prawdopodobnie jednak falsyfikat.Ale wracajmy do książek, panno Go- odwin.Dlaczego, pani zdaniem, on chciałje mieć?RLTPatrzył na nią, a Connie czuła, jak kurz z tego zagraconego pokoju wdzierajej się do nosa i do gardła.Piekły ją oczy.Po co właściwie ktoś miałby kupowaćstare książki? W dodatku kosztowne.- No jak to! Do zapełnienia swojej nowej biblioteki, oczywiście - wystrzeliłpan Beeton, jakby odpowiadał na jej niewy- rażoną głośno myśl.- Przed paniprzyjściem trochę zbadałem tę sprawę.W tysiąc osiemset siedemdziesiątymczwartym roku Lawrence zaczął wznosić swój nowy dom przy Beacon Street, odstrony rzeki.Mam tu gdzieś kopię szkiców tego domu, w każdym razie jego ar-chitekt rzecz jasna przewidział w domu również bibliotekę.Pff - parsknął.- Tenczłowiek był górnikiem.Nigdy w życiu nie kolekcjonował książek.W grudniutysiąc osiemset siedemdziesiątego siódmego roku jego żona, która była dalekąkuzynką Cabotów, choć oczywiście z niezamożnej gałęzi, wydała przyjęcie.-Podsunął jej pożółkły gazetowy wycinek zatytułowany Co nowego w mieście",zilustrowany sztychem przedstawiającym fasadę domu Lawrence'ów.- To byłonajwytworniej sze przyjęcie roku.Dzięki niemu Lawrence zapewnił sobie miej-sce w kręgach towarzyskich miasta.Tak się złożyło, że mógł postawić tu i ów-dzie w domu trochę ładnych, starych książek.O wiele łatwiej zyskać uznanie,jeśli człowiek potrafi wcielić się w rolę.Zresztą potem obie jego córki poradziłysobie całkiem dobrze.- Pozwolił sobie na nieskrywany złośliwy uśmieszek izsunął z czoła skomplikowany zestaw soczewek.Ten człowiek potrafił perorować o machinacjach towarzyskich sprzed stu latz takim entuzjazmem, jakby dotyczyły jego znajomych; miał w głowie całą mapęwzajemnych stosunków między członkami elity, wiedział, kto gdzie się wżenił,znał stan rachunków bankowych i historię słynnych skandali, a wszystko to wjego wydaniu pulsowało życiem.Connie czasem zapominała, że aby być dobrymhistorykiem, trzeba również umieć słuchać plotek.Zwróciła wycinek swojemurozmówcy.RLT- To pasjonujące - powiedziała, zastanawiając się, jak to się ma do jej poszu-kiwań księgi Deliverance.- Nigdy nie słyszałam o Lawrence'ach.- W tysiąc osiemset dziewięćdziesiątym pierwszym Lawrence ufundowałniewielkie skrzydło Bostońskiej Biblioteki Publicznej - powiedział Beeton.-Dobrze wydał za mąż obie córki, które słusznie odeszły w mrok zapomnienia.Rodzina straciła resztki pieniędzy po krachu w dwudziestym dziewiątym.Dom wmieście sprzedała niewielkiemu college'owi.- Prychnął lekceważąco.- Czy sądzi pan, że almanach, którego szukam, trafił właśnie do tego skrzy-dła biblioteki publicznej? Czy może zatrzymała go jedna z jego córek? - spytałaConnie.- Och, nie sądzę - odparł Beeton.- My tutaj, w dziale rzadkich manuskryp-tów i książek, lubimy obserwować losy ważniejszych kolekcji, które przechodząprzez nasze ręce - stwierdził autorytatywnie.- Oczywiście mieliśmy nadzieję, żerodzina pomyśli o nas, kiedy będzie chciała przekazać dalej kolekcję Athenaeum.O ile jednak wiem - przewrócił kilka kartek w segregatorze - jeden czy dwatomy przeszły w ręce córek, niezbyt zapalonych czytelniczek nawiasem mówiąc,a po śmierci Juniusa Lawrence'a w roku.- znów przez chwilę szperał w jakichśpapierach - tysiąc dziewięćset dwudziestym piątym - podał Connie wycięty ne-krolog z Boston Herald", zatytułowany Junius Lawrence, filantrop, król granitu,zmarł w wieku 74 lat" - kolekcję przekazano.o tak, jest tutaj.do Harvardu.W ręce Connie trafił kawałek papieru, który okazał się kopią testamentu Ju-niusa Lawrence'a, gdzie spisano punkt po punkcie wszystkie jego dobroczynnedary
[ Pobierz całość w formacie PDF ]