[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tego,co słyszałem, ekipa ratunkowa uznała wreszcie Dennisa i pozostałych za zaginionych.Wyłowili dwie tratwy z tymi, którzy przeżyli, i wszystkie, poza jedną, łodzie ratunkowe.Znalezli też sześciu ludzi powiązanych plastykową liną.Czterech wciąż brakowało.Dennisbył wśród nich.Szukali przez tydzień, aż wreszcie dali za wygraną.Odwołali samoloty, strażprzybrzeżną, łodzie rybackie.Przez cały ten czas Jack prawie nie spał, chodził w tę i zpowrotem po nabrzeżu, palił i czekał na jakąś wiadomość.Pani Buggit siedziała w domu.Niebyło mnie przy tym, ale mówili mi Billy i Tert Card, no i oczywiście sam Dennis.Tak więcwreszcie przyszli do niego i powiedzieli, że muszą zaprzestać poszukiwań.A on jakby ich niesłyszał.Mówili, że stał jak kamień.A potem nagle odwrócił się, znasz ten jego gwałtownysposób odwracania się, i mówi: On żyje.Pojechał do swojego brata w Misky Bay i mówi: On żyje, a ja wiem, gdzie on jest.Chcępo niego popłynąć.Widzisz, William, brat Jacka, miał nowy taklowiec, bardzo zdatny dożeglugi.Ale bał się odpływać zbyt daleko od brzegu.Morze wciąż było wzburzone, chociażupłynął już tydzień od sztormu.Zauważ, że nigdy nie powiedział, że nie popłynie, zawahałsię tylko na ułamek sekundy.Jack nie czekał dłużej.Odwrócił się na pięcie i wrócił do FlourSack Cove.Zebrał łudzi, razem wyciągnęli z wody jego skif, załadowali na przyczepę i Jackwyruszył na południowe wybrzeże.Przez całą noc jechał do Owi Bawi, tam spuścił skifa nawodę, załadował kanistry z paliwem i sam wypłynął na morze w poszukiwaniu Dennisa.Iznalazł go.Nie wiadomo, skąd wiedział, gdzie szukać.Znalazł Dennisa i jeszcze jednego.Dennis miał połamane ramiona, a ten drugi facet był nieprzytomny.Jak mu się udałozataszczyć ich na skifa? Z tego, co słyszałem, to Jack nie odezwał się ani słowem, dopóki niedopłynęli do Owi Bawi.Wtedy powiedział: Jeśli jeszcze raz wejdziesz na łódz, to sam cięutopię.Oczywiście gdy tylko zdjęli mu gips, Dennis wyruszył na kałamarnice ze swoją żoną.Jack pogroził mu wtedy pięścią i odtąd nie rozmawiają. Od jak dawna? spytał Quoyle, obracając szklanką, aż piana na powierzchnizawirowała. Och, całe wieki.Zanim jeszcze tutaj przypłynąłem.Ujechawszy kilka mil wybrzeżem, ciotka spojrzała na wyszczerbiony wiatrami brzeg.Miejsce dobre jak każde inne.Zaparkowała u szczytu wydm i spojrzała w dół.Zbliżał sięprzypływ.Słońce wisiało nad krawędzią morza.Blask jego spłaszczonych promieni złociłmokre kamienie.Grzywacze pieniły się pod pasmem żółtego nieba.Wciąż napływały nowefale z grzbietami poznaczonymi pomarańczowymi pasmami, rozbijały się i wracały,grzechocząc otoczakami.Otworzyła tylne drzwi samochodu Quoyle a i wyciągnęła zdechłegopsa.Zaniosła go niżej, za linię wodorostów, na twardy piasek.Kępy morszczynówwyciągnęły się, opadły, znowu podpłynęły niesione niespokojną wodą.Ciotka położyła sukęna kamieniach.Napływająca fala zmoczyła prześcieradło. Byłaś dobrą dziewczynką, Warren powiedziała ciotka. Mądrą dziewczynką.Nigdynie sprawiałaś kłopotów.Przykro mi było, kiedy musieli ci wyrwać wszystkie zęby, ale tywiesz, co gorszego mogli zrobić.Chapnęłaś kilka kąsków, co? To były dobre czasy, chociażjuż bez kości.Przykro mi, że nie mogę cię pochować, ale znalezliśmy się tutaj w trudnejsytuacji.Szkoda, że nie doczekałaś przeprowadzki do domu.Szkoda też, że Irene nigdy cięnie poznała.Polubiłaby cię, jestem pewna.Irene Warren, pomyślała.Jak mi ciebie brakuje.Zawsze będzie mi ciebie brakowało.Załkała w chusteczkę i czekała w zapadających ciemnościach, cofając się przed falami,dopóki woda nie uwolniła Warren, która oddalała się coraz bardziej na zachód, wzdłużbrzegu, unoszona niewidzialnym prądem.Morze wyglądało tak, jakby uderzone mogło wydaćdzwięk.Warren sunęła gładko, aż odpłynęła poza zasięg wzroku i zniknęła w zachodzącymsłońcu.Jak w starych westernach.W dole, w zatoce, Quoyle słuchał nie kończącej się opowieści Nutbeema.Zmierzch TertaCarda gromadził się w jego szklance demerary.11Broszka z ludzkiego włosaW dziewiętnastym wieku jubilerzy robili pamiątkowe ozdoby z włosów zmarłych osób.Zpojedynczego włosa pletli arabeskowe róże, inicjały, ptaki, motyle.Ciotka wyruszyła do domu w piątek rano.Jechała swoim nowym samochodem,ciemnoniebieskim pick-upem ze srebrnymi kołpakami, dodatkowym miejscem dla pasażera,odtwarzaczem płyt kompaktowych i chromowym wykończeniem tablicy rozdzielczej. Jest nam potrzebny.Musiałam kupić samochód.Muszę jezdzić do sklepu i z powrotem.Ty masz łódz, a ja półciężarówkę.Naprawili drogę, mamy też przystań.Pokoje na górzeskończone.Ubikacja na zewnątrz.Tymczasowo.Woda podłączona do kuchni.Takie nowerury z czarnego plastyku.Pózniej dobudujemy łazienkę.W tym tygodniu kładziemy dach.Jeśli utrzyma się pogoda.Na razie dobrze idzie.Możemy się wyprowadzić z tego paskudnegomotelu.Kupię jedzenie i lampy naftowe.Ty przyjedz jutro rano.Przywiez dziewczynki iswoją łódz.Mówiła szybko, gestykulując żywo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]