[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za Czarcią Dłonią dopadły nas mszyce, ich chmary unosiły sięniczym małe czarne obłoki.Tu i ówdzie rosły czernidłaki, trujące grzyby, którezmieniały się w czarną maz.Zcieżka skręciła i zaczęła prowadzić łukiem w dół.Ojciec pierwszy dotarł do chaty cioteczki pochylonego małego domu, którycioteczka sama zbudowała z ręcznie pociętych desek.Dym unosił się z metalowegokomina.Ojciec nie zapukał ani nie zawołał, tylko po prostu pchnął drzwi na oścież,wszedł do środka i z hukiem zatrzasnął drzwi za sobą.Przykucnęłam za drzewem,a serce trzepotało mi jak w piersi kolibra.Słyszałam krzyki i łoskot, jakby ktoś czymś rzucił.Brzęknęła szyba w oknie,a potem rozległ się& pojedynczy strzał.Ojciec wyszedł z powrotem przez zielone drzwi.Trzymał w rękach puszkę nafty.Obrócił się, zapalił zapałkę i rzucił ją za próg. Nie! wrzasnęłam, wyskakując z kryjówki.Płomienie tańczyły i ryczały.%7łar był tak silny, że musiałam się cofnąć. Cioteczko! krzyczałam, szukając wśród płomieni jakiegoś ruchu.Na próżno.Nagle nad ryk płomieni wzniósł się głos.To był głos cioteczkiwołającej moje imię: Saro! krzyczała. Saro!Ruszyłam biegiem do chaty, ale ojciec objął mnie ramionami i trzymał mocno.Moja głowa znalazła się tak blisko jego piersi, że słyszałam, jak wali mu serce.Czarne płatki popiołu spadały niczym śnieg na moje włosy i koszulę nocną, i naflanelową koszulę ojca.W końcu, gdy stało się oczywiste, że nikogo nie da się uratować, ojciec puściłmnie.Upadłam na ziemię.Ojciec postąpił naprzód, stanął tak blisko ognia, że pochwili miał poparzoną twarz i ramiona.Brwi mu się zetliły i już nigdy nie odrosły.Stał tam i patrzył w płomienie, płacząc, wyjąc, jak człowiek, który wszystko stracił.Usłyszałam dobiegający zza pleców trzask gałązek.Uniosłam głowę,odwróciłam się i zobaczyłam pokrytego popiołem Buckshota.Popatrzył na mnie.Jegomlecznobiałe ślepe oko bezużytecznie poruszało się w oczodole. Buckshot! zawołałam go. Chodz, piesku.On jednak szyderczo warknął i czmychnął do lasu.Martin28 stycznia 1908 rokuMartin ociągał się z wstaniem z łóżka, bo bał się, co przyniesie dzień.Saraspędziła ostatnie dwa dni, przeszukując dom i las.Prawie nie spała, a jej ruchy byłydziwnie nerwowe. Zgubiłaś coś? zapytał ją poprzedniego dnia rano, kiedy już chyba dwudziestyraz zajrzała do garderoby w korytarzu. Możliwe odparła.Wczoraj po południu Martin znowu pojechał do miasta, żeby porozmawiaćz Luciusem.Ten nalegał, żeby się napili w gospodzie.Stanęli przy barze, a CarlGonyea podał każdemu z nich kufel ale. Miło cię widzieć, Martin powiedział Carl i jowialnie potrząsnął jego dłoniąna powitanie. Jak tam Sara? Dobrze odparł Martin z wymuszonym uśmiechem. Dziękuję, dobrze. Musi być strasznie trudno pozbierać się po stracie dziecka.%7łyczę wam obojgujak najlepiej. Dziękuję bąknął Martin, patrząc w dół na swoje piwo.Carl skinął głową i poszedł na zaplecze, żeby się zająć swoimi sprawami.Martin popił mały łyk z kufla i rozejrzał się po sali.Część jadalno-barowa byłaokazała, wykończona ciemnym drewnem.Martin widział swoje odbiciew wypolerowanym na wysoki połysk blacie.Okna wychodzące na ulicę Głównąmiały wbudowane pod sufitem witrażowe szyby, które rzucały kolorowe plamyświatła na lśniącą podłogę z drewna.Na sali stało sześć stołów nakrytych białymiobrusami i sztućcami, ale akurat trwała przerwa między lunchem i kolacją, więc w tejchwili nikt nie jadł.Martin i Lucius byli jedynymi gośćmi przy barze.Na półkach zakontuarem butelki z alkoholem czekały na wieczór, kiedy przyjdą się z nich napićmężczyzni mający więcej pieniędzy niż Martin. Powiedz, bracie& zaczął Lucius. Powiedz, co naprawdę dzieje się z Sarą.Martin pochylił się i zdał bratu relację ze stanu psychicznego Sary.Mówiłprzyciszonym głosem, zwracając uwagę, czy Carl nie kręci się w pobliżu.Nie wiedział, co zrobiłby bez Luciusa.Jego brat był jedynym człowiekiemoprócz Sary, któremu mógł powierzyć swoje tajemnice, a teraz, gdy czuł, że traciSarę, został mu tylko on.Lucius był niezwykle cierpliwy i mądry.Dzielił sięz Martinem swoją siłą, a często też choć bez wiedzy Sary swoimi pieniędzmi.Podrzucał mu parę groszy na to i owo, żeby ich wspomóc w najtrudniejszych czasach.Martin wiedział, że Lucius chętnie dałby im więcej sam niejeden raz to proponował ale Martin uważał, że branie pieniędzy od brata jest nie w porządku.Lucius zgodził się, że to dobry znak, że Sara nie spędza już całych dni w łóżkui znowu zaczęła jeść, ale martwił się, że chyba wciąż cierpi na urojenia. Znalazłem ją w lesie mówił Martin. Wołała Gertie, jakby wierzyła, że onapo prostu się zgubiła.Lucius słuchał, potakując. Obserwuj ją, Martin.Osoba po takich przejściach jak Sara& która już miewałaokresy szaleństwa& ma silne predyspozycje do nawrotów tego stanu.Jak już cięostrzegałem, może się nawet stać niebezpieczna.Musimy się przygotować naprzeniesienie jej do szpitala stanowego, gdyby zaszła taka konieczność.Martin wzdrygnął się na myśl, że Sara może zagrozić czyjemuś bezpieczeństwu.W końcu dzwignął się z łóżka i ubrał, a potem zszedł po schodach i zastał Saręw kuchni z dzbankiem świeżo zaparzonej kawy.Wyglądała na chudszą niż zwykle,a cienie pod jej oczami zdawały się jeszcze ciemniejsze.Czy tej nocy w ogóle spała?Martin miał przeczucie, że całą noc czekała na niego w kuchni. Dzień dobry mruknął i próbował się przygotować na konfrontację, cokolwiekto miało być. Nie wiesz, gdzie jest łopata? zapytała Sara
[ Pobierz całość w formacie PDF ]